Znalazłam cudowne zdjęcie w internecie, przygotowując plakat o Powstaniu Warszawskim. Zresztą, sami spójrzcie:
Zakładki
Przygody - tutaj zamieszczę opowieści o moich przeżyciach i przygodach.
Moje "dzieła" - odwiedź tą zakładkę, aby obejrzeć wytwory mojego umysłu: przemyślenia i opowiadania, zazwyczaj, hmm... średniej jakości :D
Pomysły - tutaj umieszczam wszystkie pomysły na to, co możecie wykonać z różnych okazji.
Odkopane skarby - wykopane, wygrzebane, wyeksplortowane. Rzeczy, których ja nie zrobiłam ani nie napisałam, tylko skopiowałam lub przepisałam, bo mi się spodobało.
O mnie - przeczytaj koniecznie mój opis.
Moje "dzieła" - odwiedź tą zakładkę, aby obejrzeć wytwory mojego umysłu: przemyślenia i opowiadania, zazwyczaj, hmm... średniej jakości :D
Pomysły - tutaj umieszczam wszystkie pomysły na to, co możecie wykonać z różnych okazji.
Odkopane skarby - wykopane, wygrzebane, wyeksplortowane. Rzeczy, których ja nie zrobiłam ani nie napisałam, tylko skopiowałam lub przepisałam, bo mi się spodobało.
O mnie - przeczytaj koniecznie mój opis.
Cytat
Nie możesz zostawić śladów stóp na piasku czasu przez siedzenie na tyłku.
A kto chciałby zostawić odcisk swego tyłka na piasku czasu?
A kto chciałby zostawić odcisk swego tyłka na piasku czasu?
piątek, 26 października 2012
czwartek, 25 października 2012
Z zeszytu od polaka: Czy w samotności każdy się nudzi?
Samotność może być miłym lub nieprzyjemnym uczuciem.
Ależ ja wtedy byłam mądra. Mogłabym zostać księdzem Kowalskim z radia Łagodne Przeboje :p
Zależy, jak kto potrafi ją wykorzystać.
Gdy jestem sama, prawie nigdy się nie nudzę. Bawię się i karmię mojego chomika Bestię.
Dziś już świętej pamięci chomika Bestię...
Czytam książki. Moja ulubiona to "Wilk, który nigdy nie śpi".
Po raz pierwszy wpadła mi w ręce na moim pierwszym obozie harcerskim. Polecam.
Prowadzę bloga pt. "Las wspomnień".
HA! Już wtedy!
Czasami uzupełniam informacje o mojej rodzinie w internetowym drzewie genaologicznym.
Piszę powieści i komedię.
Nie powinnam się do tego przyznawać, bo to były kiepskie wytwory mojej wyobraźni. Oczywiście wtedy wydawały mi się bestsellerami :)
Samotność czuję dopiero wtedy, kiedy cały dzień jestem sama. W samotności nie każdy się nudzi. Przynajmniej do wieczora nie czułabym pustki.
Ależ ja wtedy byłam mądra. Mogłabym zostać księdzem Kowalskim z radia Łagodne Przeboje :p
Zależy, jak kto potrafi ją wykorzystać.
Gdy jestem sama, prawie nigdy się nie nudzę. Bawię się i karmię mojego chomika Bestię.
Dziś już świętej pamięci chomika Bestię...
Czytam książki. Moja ulubiona to "Wilk, który nigdy nie śpi".
Po raz pierwszy wpadła mi w ręce na moim pierwszym obozie harcerskim. Polecam.
Prowadzę bloga pt. "Las wspomnień".
HA! Już wtedy!
Czasami uzupełniam informacje o mojej rodzinie w internetowym drzewie genaologicznym.
Piszę powieści i komedię.
Nie powinnam się do tego przyznawać, bo to były kiepskie wytwory mojej wyobraźni. Oczywiście wtedy wydawały mi się bestsellerami :)
Samotność czuję dopiero wtedy, kiedy cały dzień jestem sama. W samotności nie każdy się nudzi. Przynajmniej do wieczora nie czułabym pustki.
środa, 5 września 2012
Rozpoczęcie roku
No, nasza dyrektorka jak zwykle na rozpoczęciu gadała banały.
- Witam nauczycieli, panią Igrek, radę rodziców, pracowników szkoły, uczniów, którzy w tym roku kończą szkołę, uczniów, którzy znajdują się wśród murów naszej gościnnej szkoły po raz pierwszy...
Po każdym wymienionym następywały gromkie oklaski. Ludzie klaskali z przyzwyczajenia, nie, żeby sprzątaczkom i woźnym należały się jakieś owacje...
No i zaczęło się ględzenie. W tym momencie mój mózg automatycznie się wyłączył i nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie słuchać formułek klepanych przez Szanowną Panią Dyrektor.
Nawiasem mówiąc, nasza Droga Pani Dyrektor ma zabawną manierę: najpierw czyta jedno słowo na kartce, którą trzyma w ręce w myślach, patrząc na tekst, następnie zwraca się do nas, wymawiając to jedno słowo, które udało jej się przeczytać. W efekcie brzmi to jak dukanie, albo delikatnie mówiąc wymawianie każdego wyrazu po przerwie.
Oczywiście nie wytrzymałabym z nudów, gdybym nie pogadała z koleżanką. Jako że jestem wzorową uczennicą i według standardów taką pozostać muszę, nie wypadało zamienić słowa. Więc pisałyśmy liściki. Moje fioletowe, jej granatowe.
Dyrektorka jak zwykle ględzi
nie potrzebne gadanie
ale może
w domu nie ma
szans sie wygadać
nikt nie chce słuchać
biedaczki *sarkazm*
ale nas nie musi męczyć
ona tego nie wie...
Dyrektorka chyba słyszała rozmowy uczniów, bo dokończyła mowę niemal z łkaniem:
- Zawiedliście mnie, szczególnie wy najstarsi...
Przez pierwszą chwilę myślałam, że daliśmy plamę. Ale co mi tam! :D grzeczna uczennica też musi się czasem wyładować. Z resztą ja tak nie zawsze ;)
- Witam nauczycieli, panią Igrek, radę rodziców, pracowników szkoły, uczniów, którzy w tym roku kończą szkołę, uczniów, którzy znajdują się wśród murów naszej gościnnej szkoły po raz pierwszy...
Po każdym wymienionym następywały gromkie oklaski. Ludzie klaskali z przyzwyczajenia, nie, żeby sprzątaczkom i woźnym należały się jakieś owacje...
No i zaczęło się ględzenie. W tym momencie mój mózg automatycznie się wyłączył i nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie słuchać formułek klepanych przez Szanowną Panią Dyrektor.
Nawiasem mówiąc, nasza Droga Pani Dyrektor ma zabawną manierę: najpierw czyta jedno słowo na kartce, którą trzyma w ręce w myślach, patrząc na tekst, następnie zwraca się do nas, wymawiając to jedno słowo, które udało jej się przeczytać. W efekcie brzmi to jak dukanie, albo delikatnie mówiąc wymawianie każdego wyrazu po przerwie.
Oczywiście nie wytrzymałabym z nudów, gdybym nie pogadała z koleżanką. Jako że jestem wzorową uczennicą i według standardów taką pozostać muszę, nie wypadało zamienić słowa. Więc pisałyśmy liściki. Moje fioletowe, jej granatowe.
Dyrektorka jak zwykle ględzi
nie potrzebne gadanie
ale może
w domu nie ma
szans sie wygadać
nikt nie chce słuchać
biedaczki *sarkazm*
ale nas nie musi męczyć
ona tego nie wie...
Dyrektorka chyba słyszała rozmowy uczniów, bo dokończyła mowę niemal z łkaniem:
- Zawiedliście mnie, szczególnie wy najstarsi...
Przez pierwszą chwilę myślałam, że daliśmy plamę. Ale co mi tam! :D grzeczna uczennica też musi się czasem wyładować. Z resztą ja tak nie zawsze ;)
piątek, 24 sierpnia 2012
Wielka wichura
Wczoraj leżałam z siostrami na kocyku. Starsza czytała
książkę od historii ;) a ja Pratchetta. Wkrótce zaczęło kropić. W kilka chwil
zwinęłyśmy koc i pognałyśmy do domu. Tymczasem piękna, słoneczna pogoda
przemieniła się w rozpętane piekło.
Stanęłam przy oknie i nagle zobaczyłam naszą trampolinę lecącą w stronę bramy. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy z przerażeniem oznajmić to tacie. Już kiedyś przewróciła się w locie i cudem nie trafiła w szklane okna werandy oraz samochód.
Tym razem sytuacja była niebiezpieczniejsza. Tata stał na werandzie i nie widział od początku, jak przewraca się trampolina, ale zauważył ją, kiedy walnąła w narożny filar podtrzymujący sufit nad pomieszczeniem. To daje wyobrażenie, jakie mieliśmy szczęście, że nie łupnęła w szyby.
Burza ucichła, zeszłyśmy na dół. Do werandy wlało się dużo wody, ale nie dlatego, że ktoś nie domknął okna - było zamknięte. Niedawno wstawiano szyby i tata jeszcze nie zlikwidował szczelin przy framugach. Po wyciśnięciu całej wody z gąbek i szmat do wiadra, okazało się, że wlało się jej więcej niż połowę jego pojemności.
Przez okna zauważyłyśmy, że trampolina lecąc przewróciła huśtawkę, za którą była ustawiona. Byliśmy przekonani, że deski pękły i ławka będzie nie do naprawienia. Na szczęście nic poważnego się nie stało i wystarczyło ją przywrócić do pionu.
Zdziwiłam się widząc, że wiatr wyrwał z ziemi cebule. Trzeba było je powkładać z powrotem do ziemi... połamał też liście szczypioru. Musiałam je uciąć, żeby nie zgniły. Niektóre były złamane aż u samej nasady. Nie zmarnowały się, bo zjedliśmy je do kanapek na śniadanie ;)
Niedawno tata wybodował dużą, porządną szopę. Śmialiśmy się, że wyznacza nowe standardy wśród szop. Miała mocny dach z blachy. Teraz jej niewykorzystane skrawki walały się po trawniku.
Zmierzam do tego, co stało się z trampoliną. Niestety, bardzo się poniszczyła :( z początku zdziwiłam się, dlaczego zatrzymała się w otwartej bramie. Okazało się, że zaczepiła sprężyną o wystający pręt bramy. Pręt się wykrzywił, a sprężyna prawie całkiem wyprostowała. Wiele części trampoliny było pogiętych albo urwanych. Chyba już nie będziemy na niej skakać :(
Dopiero po jakimś czasie mieliśmy jeszcze większe wyobrażenie szczęścia, jakie mieliśmy, że konstrukcja nie walnęła w okna werandy. Mama zauważyła, że nad nimi został wybity kawałek tynku. Cud, że nie szkła.
A jednak wcześniej nieraz zostawialiśmy trampolinę na trawniku, kiedy wyjeżdżaliśmy do Warszawy. Mimo to nigdy nie było tak, że po powrocie naszym oczom ukazywała się zdemolowana weranda. To chyba się nazywa duuuże szczęście...
Stanęłam przy oknie i nagle zobaczyłam naszą trampolinę lecącą w stronę bramy. Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy z przerażeniem oznajmić to tacie. Już kiedyś przewróciła się w locie i cudem nie trafiła w szklane okna werandy oraz samochód.
Tym razem sytuacja była niebiezpieczniejsza. Tata stał na werandzie i nie widział od początku, jak przewraca się trampolina, ale zauważył ją, kiedy walnąła w narożny filar podtrzymujący sufit nad pomieszczeniem. To daje wyobrażenie, jakie mieliśmy szczęście, że nie łupnęła w szyby.
Burza ucichła, zeszłyśmy na dół. Do werandy wlało się dużo wody, ale nie dlatego, że ktoś nie domknął okna - było zamknięte. Niedawno wstawiano szyby i tata jeszcze nie zlikwidował szczelin przy framugach. Po wyciśnięciu całej wody z gąbek i szmat do wiadra, okazało się, że wlało się jej więcej niż połowę jego pojemności.
Przez okna zauważyłyśmy, że trampolina lecąc przewróciła huśtawkę, za którą była ustawiona. Byliśmy przekonani, że deski pękły i ławka będzie nie do naprawienia. Na szczęście nic poważnego się nie stało i wystarczyło ją przywrócić do pionu.
Zdziwiłam się widząc, że wiatr wyrwał z ziemi cebule. Trzeba było je powkładać z powrotem do ziemi... połamał też liście szczypioru. Musiałam je uciąć, żeby nie zgniły. Niektóre były złamane aż u samej nasady. Nie zmarnowały się, bo zjedliśmy je do kanapek na śniadanie ;)
Niedawno tata wybodował dużą, porządną szopę. Śmialiśmy się, że wyznacza nowe standardy wśród szop. Miała mocny dach z blachy. Teraz jej niewykorzystane skrawki walały się po trawniku.
Zmierzam do tego, co stało się z trampoliną. Niestety, bardzo się poniszczyła :( z początku zdziwiłam się, dlaczego zatrzymała się w otwartej bramie. Okazało się, że zaczepiła sprężyną o wystający pręt bramy. Pręt się wykrzywił, a sprężyna prawie całkiem wyprostowała. Wiele części trampoliny było pogiętych albo urwanych. Chyba już nie będziemy na niej skakać :(
Dopiero po jakimś czasie mieliśmy jeszcze większe wyobrażenie szczęścia, jakie mieliśmy, że konstrukcja nie walnęła w okna werandy. Mama zauważyła, że nad nimi został wybity kawałek tynku. Cud, że nie szkła.
A jednak wcześniej nieraz zostawialiśmy trampolinę na trawniku, kiedy wyjeżdżaliśmy do Warszawy. Mimo to nigdy nie było tak, że po powrocie naszym oczom ukazywała się zdemolowana weranda. To chyba się nazywa duuuże szczęście...
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Jak chomik został Bestią
Moja siostra miała już 2 chomiki, jeden po drugim. Bardzo jej zazdrościłam, że ma zupełnie własnego zwierzaczka. Męczyłam Mmamę dzień po dniu, udowadniałam, że jestem wystarczająco odpowiedzialna na zwierzaka. Właściwie nie w Mamie tkwił problem - ona bardzo popiera zwierzaki - tylko w Tacie.
Uff, w końcu załatwiony i Tata. Przyjął moją deklarację odpowiedzialności i samodzielności. Teraz czas zmierzyć się z tym, co najbardziej przeszkadza mi spędzaniu szczęśliwego dzieciństwa.
Nierozgarnięcie Mamy.
Niby umie zawsze wypatrzeć dobrą okazję, jest właściwie panią poszukiwania. Wystarczy jej napomknąć o potrzebie kupna nowej torby, to następnego dnia zaciągnie na bazarek, gdzie jest wyprzedaż. Czasami ten jej zmysł naprawdę się przydaje. Ale nie wtedy, kiedy planujemy coś konkretnie - np. w poniedziałek idziemy na basen.
Mama lubi sobie pogadać i praktykuje marketing szeptany, z tego powodu jest taka dobra w znajdowaniu !!!OKAZJI!!!, !!!PROMOCJI!!!, czasem znajdzie się jakaś skromna Końcówka Serii. Do czego zmierzam: dowiedziała się od sąsiada, miłego starszego pana, że ma chomika "na zbyciu". Tzn, ma już tyle zwierzaków (psy), że właściwie nie da rady jednak z chomikiem.
Miałam go. Mojego własnego chomiczka. Nie obchodziło mnie, że ma już rok i trudno mu będzie się do nas przyzwyczaić. Nie widziałam jego wyrośniętego, nawet jak na chomika syryjskiego, ciałka. Małe dziewczynki zawsze chcą mieć "dziewczynkę"; to, że chomiczek był "chłopczykiem", nie obchodziło mnie. Był dla mnie spełnieniem marzeń.
Wkrótce jednak wykazał się swoim umiłowaniem do gryzienia ludzi (w tym mnie, jego żywicielkę) i ogólnej jędzowatości. Jak każda nadwrażliwa dziewczyneczka, w pamiętniku napisałam tylko koślawo "NiE OPIsZę tEGO TUTAj, Bo tO ZBYT DraMAtYCzNE"...
Po trzecim wybryku (czytaj: ugryzieniu) ochrzciłam potworka imieniem Bestia. Siostra upierała się, że powinien być Minuntius - że niby zastępca jej chomika Sekundusa. Obstawiłam przy swoim.
Ile mam wspomnień związanych z tym małym gryzoniem...
Na przykład spotkanie rodzinne, gkiedy w naszym mieszkanku zrobiło się tak ciasno, że Mama wyniosła klatkę z Bestią na balkon, żeby odetchnął świeżym powietrzem. Wkrótce zaczął padać grad, wszyscy zapomnieliśmy o chomiku. Gdy sobie to uświadomiłam, podniosłam wrzask. Na szczęście Bestii nic się nie stało, było mu tylko zimno i był przerażony.
Albo jak byliśmy na działce, klatka stała na piętrze. Miałam inne sprawy na głowie, potem zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest Kicia, nasz działkowy kot. Znalazłam ją zaczajoną przed domkiem Bestii. Dobrze, że biedak nie dostał zawału ;)
Kochałam swojego własnego chomiczka i za nic w świecie bym go nie oddała. Wkrótce życie odbywało się rutynowo, a ja nie wyobrażałam sobie go bez Bestii. Pamiętajcie, że to samiec; wbrew pozorom...
Żył 4 lata. Po jego śmierci, z mgłą, która zasnuła mi oczy, wybrałam najładniejsze pudełko po herbacie, wyłożyłam je husteczkami higienicznymi, delikatnie ułożyłam na nich ciałko bez czucia. Bestia został pochowany pod krzakami bzu w lesie. Myślę, że to ładne miejsce spoczynku.
Uff, w końcu załatwiony i Tata. Przyjął moją deklarację odpowiedzialności i samodzielności. Teraz czas zmierzyć się z tym, co najbardziej przeszkadza mi spędzaniu szczęśliwego dzieciństwa.
Nierozgarnięcie Mamy.
Niby umie zawsze wypatrzeć dobrą okazję, jest właściwie panią poszukiwania. Wystarczy jej napomknąć o potrzebie kupna nowej torby, to następnego dnia zaciągnie na bazarek, gdzie jest wyprzedaż. Czasami ten jej zmysł naprawdę się przydaje. Ale nie wtedy, kiedy planujemy coś konkretnie - np. w poniedziałek idziemy na basen.
Mama lubi sobie pogadać i praktykuje marketing szeptany, z tego powodu jest taka dobra w znajdowaniu !!!OKAZJI!!!, !!!PROMOCJI!!!, czasem znajdzie się jakaś skromna Końcówka Serii. Do czego zmierzam: dowiedziała się od sąsiada, miłego starszego pana, że ma chomika "na zbyciu". Tzn, ma już tyle zwierzaków (psy), że właściwie nie da rady jednak z chomikiem.
Miałam go. Mojego własnego chomiczka. Nie obchodziło mnie, że ma już rok i trudno mu będzie się do nas przyzwyczaić. Nie widziałam jego wyrośniętego, nawet jak na chomika syryjskiego, ciałka. Małe dziewczynki zawsze chcą mieć "dziewczynkę"; to, że chomiczek był "chłopczykiem", nie obchodziło mnie. Był dla mnie spełnieniem marzeń.
Wkrótce jednak wykazał się swoim umiłowaniem do gryzienia ludzi (w tym mnie, jego żywicielkę) i ogólnej jędzowatości. Jak każda nadwrażliwa dziewczyneczka, w pamiętniku napisałam tylko koślawo "NiE OPIsZę tEGO TUTAj, Bo tO ZBYT DraMAtYCzNE"...
Po trzecim wybryku (czytaj: ugryzieniu) ochrzciłam potworka imieniem Bestia. Siostra upierała się, że powinien być Minuntius - że niby zastępca jej chomika Sekundusa. Obstawiłam przy swoim.
Ile mam wspomnień związanych z tym małym gryzoniem...
Na przykład spotkanie rodzinne, gkiedy w naszym mieszkanku zrobiło się tak ciasno, że Mama wyniosła klatkę z Bestią na balkon, żeby odetchnął świeżym powietrzem. Wkrótce zaczął padać grad, wszyscy zapomnieliśmy o chomiku. Gdy sobie to uświadomiłam, podniosłam wrzask. Na szczęście Bestii nic się nie stało, było mu tylko zimno i był przerażony.
Albo jak byliśmy na działce, klatka stała na piętrze. Miałam inne sprawy na głowie, potem zaczęłam się zastanawiać, gdzie jest Kicia, nasz działkowy kot. Znalazłam ją zaczajoną przed domkiem Bestii. Dobrze, że biedak nie dostał zawału ;)
Kochałam swojego własnego chomiczka i za nic w świecie bym go nie oddała. Wkrótce życie odbywało się rutynowo, a ja nie wyobrażałam sobie go bez Bestii. Pamiętajcie, że to samiec; wbrew pozorom...
Żył 4 lata. Po jego śmierci, z mgłą, która zasnuła mi oczy, wybrałam najładniejsze pudełko po herbacie, wyłożyłam je husteczkami higienicznymi, delikatnie ułożyłam na nich ciałko bez czucia. Bestia został pochowany pod krzakami bzu w lesie. Myślę, że to ładne miejsce spoczynku.
niedziela, 3 czerwca 2012
Moja kolekcja zwierzaków z Chicken Smoothie
piątek, 4 maja 2012
Aza - przywiązany pies
Opowiem wam teraz o Azie, psie dziadków. Bardzo ją kochałam, a ona mnie. Ale rozdzielili nas nieodwołalnie, choć trzymam ją w sercu do dziś.
Aza była ślicznym owczarkiem niemieckim. W dzieciństwie nie czuła się dobrze, brakowało jej kogoś, kto by jej potrzebował tylko do kochania, a nie szczucia sąsiadów - w tym celu dziadkowie posiadali wszystkie swoje psy. Długo nie miała nikogo. Do czasu, gdy skończyła się szkoła i wyjechałam do dziadków na wakacje.
Była wtedy takim smutnym psem, nie miała ochoty na nic. Dziadkowie nie trzymali jej jeszcze na łańcuchu, by nauczyła się gonić samochody już w młodości. Ale ona nie chciała niczego gonić. Bała się tych wielkich, furgoczących potworów. Dopiero wysiadający z nich ludzie wyglądali, jakby nie mieli do końca zamiaru jej pobić. Wśród tych ludzi byłam ja.
Szybko rozkwitła między nami wielka przyjaźń. Aza czuła, że na nią nie krzyknę, ganiąc za coś, ani nie dotknę tak gwałtownie, aby zadało to ból. I wiedziała, że choć nie wypełniła zadania i nie zachowała się wrogo wobec nieznajomych, to nic jej się nie stanie, odkąd przyjeżdża tu ta miła osoba i jej rodzina.
Aza nie była mądrym psem, ale na pewno umiała okazać miłość. Chciałyśmy ją wytresować, tak jak udało nam się wytresować kilka psów, ale nie umiała nawet siad. Uznałyśmy, że może łatwiejszy będzie dla niej poziom, do którego zawsze tresuje się owczarki niemieckie - poszukiwanie ludzi. Aga zatrzymywała Azę, a ja chowałam się w zaroślach. I istotnie, od razu mnie znajdowała. Ale tylko mnie. Agi szukać nie chciała, tylko rozglądała się wokoło, pytając, o co mi chodzi.
Dawaliśmy jej różne smakołyki, często kręciła się koło naszego domku letniskowego. Czasami pożyczała ode mnie jakieś rzeczy - dlatego takie wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam mojego buta w zębach odchodzącej Azy, a nie na mojej nodze. Ale zawsze przynosiła z powrotem, chociaż nie do końca dokładnie na taras - głównie gdzieś w zaroślach działki. Pamiętam, jak daliśmy jej kolby naszej zjedzonej kukurydzy, żeby dojadła sobie resztki. Gdzieś pomknęła, a był wieczór. Następnego ranka mama powiedziała:
- Zobacz, Aza przyniosła ci prezencik!
Były to dwie kolby kukurydzy. Niedojedzone. Może suczka myślała, że panuje u nas głód. W końcu nie zawsze jedliśmy na tarasie, pod jej okiem.
Po roku, na nastepne wakacje, urodziła czarnego, z brwiami dobermana szczeniaczka. Bardzo się o niego troszczyła i Azor (tak miał na imię jej szczeniak) wkrótce nie mógł wstać, bo brzuszek za bardzo mu przeszkadzał ;D Jednak dziadkowie kupili wtedy również Łatka, który stracił swoją matkę. Aza przygarnęła go i wychowywała jak swojego. Łatek i Azor uwielbiali się bawić, ale byli nieufni wobec nas.
Pewnego dnia nigdzie w obrębie gospodarstwa dziadków nie mogłam znaleźć Azy ani Azora. Łatek leżał skulony w budzie. Zapytałam dziadków, gdzie podział się Azor, niby tak beztrosko, bez wyraźnego zmartwienia w głosie.
- Sprzedaliśmy.
- A Aza?
- Teśmy sprzedali.
Zamarłam. Chciało mi się płakać.
Po Azie został mi tylko Łatek, o którym opowiem innym razem. Najgorsze jest to, że go też straciłyśmy. Aktualnie nie ma u dziadków żadnych przyjazych psów i bawimy się jedynie z siostrami i z naszą kotką. Brakuje nam psa.
Aza była ślicznym owczarkiem niemieckim. W dzieciństwie nie czuła się dobrze, brakowało jej kogoś, kto by jej potrzebował tylko do kochania, a nie szczucia sąsiadów - w tym celu dziadkowie posiadali wszystkie swoje psy. Długo nie miała nikogo. Do czasu, gdy skończyła się szkoła i wyjechałam do dziadków na wakacje.
Była wtedy takim smutnym psem, nie miała ochoty na nic. Dziadkowie nie trzymali jej jeszcze na łańcuchu, by nauczyła się gonić samochody już w młodości. Ale ona nie chciała niczego gonić. Bała się tych wielkich, furgoczących potworów. Dopiero wysiadający z nich ludzie wyglądali, jakby nie mieli do końca zamiaru jej pobić. Wśród tych ludzi byłam ja.
Szybko rozkwitła między nami wielka przyjaźń. Aza czuła, że na nią nie krzyknę, ganiąc za coś, ani nie dotknę tak gwałtownie, aby zadało to ból. I wiedziała, że choć nie wypełniła zadania i nie zachowała się wrogo wobec nieznajomych, to nic jej się nie stanie, odkąd przyjeżdża tu ta miła osoba i jej rodzina.
Aza nie była mądrym psem, ale na pewno umiała okazać miłość. Chciałyśmy ją wytresować, tak jak udało nam się wytresować kilka psów, ale nie umiała nawet siad. Uznałyśmy, że może łatwiejszy będzie dla niej poziom, do którego zawsze tresuje się owczarki niemieckie - poszukiwanie ludzi. Aga zatrzymywała Azę, a ja chowałam się w zaroślach. I istotnie, od razu mnie znajdowała. Ale tylko mnie. Agi szukać nie chciała, tylko rozglądała się wokoło, pytając, o co mi chodzi.
Dawaliśmy jej różne smakołyki, często kręciła się koło naszego domku letniskowego. Czasami pożyczała ode mnie jakieś rzeczy - dlatego takie wielkie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam mojego buta w zębach odchodzącej Azy, a nie na mojej nodze. Ale zawsze przynosiła z powrotem, chociaż nie do końca dokładnie na taras - głównie gdzieś w zaroślach działki. Pamiętam, jak daliśmy jej kolby naszej zjedzonej kukurydzy, żeby dojadła sobie resztki. Gdzieś pomknęła, a był wieczór. Następnego ranka mama powiedziała:
- Zobacz, Aza przyniosła ci prezencik!
Były to dwie kolby kukurydzy. Niedojedzone. Może suczka myślała, że panuje u nas głód. W końcu nie zawsze jedliśmy na tarasie, pod jej okiem.
Po roku, na nastepne wakacje, urodziła czarnego, z brwiami dobermana szczeniaczka. Bardzo się o niego troszczyła i Azor (tak miał na imię jej szczeniak) wkrótce nie mógł wstać, bo brzuszek za bardzo mu przeszkadzał ;D Jednak dziadkowie kupili wtedy również Łatka, który stracił swoją matkę. Aza przygarnęła go i wychowywała jak swojego. Łatek i Azor uwielbiali się bawić, ale byli nieufni wobec nas.
Pewnego dnia nigdzie w obrębie gospodarstwa dziadków nie mogłam znaleźć Azy ani Azora. Łatek leżał skulony w budzie. Zapytałam dziadków, gdzie podział się Azor, niby tak beztrosko, bez wyraźnego zmartwienia w głosie.
- Sprzedaliśmy.
- A Aza?
- Teśmy sprzedali.
Zamarłam. Chciało mi się płakać.
Po Azie został mi tylko Łatek, o którym opowiem innym razem. Najgorsze jest to, że go też straciłyśmy. Aktualnie nie ma u dziadków żadnych przyjazych psów i bawimy się jedynie z siostrami i z naszą kotką. Brakuje nam psa.
Subskrybuj:
Posty (Atom)